przez RR
przez XY (0 komentarzy)
Gorączka amerykańskiego złota
W 2010 roku, decyzją ministra Klicha, rozwiązano 1 ciechanowski pułk artylerii. Poszło łatwo, tym bardziej, że nie była to decyzja uwarunkowana względami wojskowymi, lecz politycznymi. Pod względem wojskowym był to zwykły sabotaż, bo nie likwiduje się jednostek leżących w głębi kraju, by rozwijać te, które znajdują się tuż przy granicy i które, w przypadku wojny, natychmiast znalazłyby się pod ogniem przeciwnika.
Oczywiście, były już minister, nigdy nie poniesie za to odpowiedzialności. Być może nawet nie dlatego, że, jako specjalista od psychiatrii, wie jak się wywinąć.
Z Ciechanowa sprzęt wywieziono. Żołnierzy zwolniono ze służby, lub przeniesiono do innych garnizonów. Pracowników cywilnych wyrzucono na bruk. Zostały puste koszary, na które nie było w MON-ie pomysłu. Zgodnie z tradycją i obowiązującym prawem przekazano je do Agencji Mienia Wojskowego, by je sprzedać.
Niestety, Ciechanów na rynku nieruchomości nie jest zbyt atrakcyjny i chętnego na zakup 38 hektarów terenu, zabudowanego pocarskimi koszarami nie udało się znaleźć. Tym bardziej, że znajdujące się tam budynki znajdują się pod opieką konserwatora zabytków i ewentualny nabywca miałby dodatkowe i bardzo kosztowne obowiązki.
Zorganizowano trzy przetargi, na które nikt się nie zgłosił. W sumie nic dziwnego, gdyż w tym samym czasie AMW sprzedała twierdzę Modlin, dopiero po dziewięciu przetargach. Atrakcyjną i z dużym potencjałem nieruchomość sprzedano za trochę mniej niż 18 mln zł. Podczas gdy w tym samym czasie ciechanowskie koszary starano się "opchnąć" za 22 mln zł.
Jesienią 2014 r. w Ciechanowie pojawił się kolejny minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak, który w ramach spotkania wyborczego, zorganizowanego przed ratuszem, zadeklarował przekazanie miastu terenu koszar za symboliczną złotówkę. Niewdzięczni ciechanowianie nie zrozumieli aluzji i nie zagłosowali na lansowanego przez ministra kandydata.
Zemsta musiała być. Gdy nowy prezydent Ciechanowa próbował wyegzekwować obietnicę okazało się, że prawo na to nie pozwala. Zaproponowano 80% bonifikatę.
Na ratuszowych korytarzach i wśród miejskich radnych temat został dogłębnie przedyskutowany. Konkluzja była jedna – z bonifikatą, czy za złotówkę, miastu nie opłaca się przejmować tego terenu. Wydatki byłyby zbyt duże. Nad tematem ciechanowskich koszar ponownie zapanowała cisza. Cisza, przerywana wystąpieniami senatora Jana Marii Jackowskiego, który od lat z dużą determinacją zajmuje się tym problemem. Ostatnio senator Jackowski zaproponował wykorzystanie obiektu dla potrzeb Obrony Cywilnej. Odpowiedziała mu wiceminister obrony narodowej Ewa Oczkowicz. I się zaczęło.
Pani Wiceminister stwierdziła, że koszary znowu są wojsku potrzebne, nie będą sprzedawane, a planuje się wykorzystać je wspólnie z amerykańskimi sojusznikami. O sprawie poinformowała również prezydenta Ciechanowa, a ten natychmiast pochwalił się na Facebooku i gdzie się tylko dało. Odtrąbił sukces. Nawet nawiązał stosunki z amerykańską ambasadą.
Wieść gruchnęła po mieście. Amerykanie w Ciechanowie! Powstanie amerykańska baza! Emocje poszybowały, nadzieje wzrosły, a marzenia przybrały zielony kolor amerykańskiej waluty. W wielu oczkach pojawiły się podwójnie przekreślone litery S. Przedsiębiorcy zaczęli liczyć przyszłe zyski, niektórzy wybrali się do banków po kredyty na rozwój swoich podupadających interesów. Poszukujące męża zdesperowane panie przypuściły szturm na gabinety kosmetyczne i solaria. Zorganizowały zapewne już nawet komitet kolejkowy, by zająć najlepsze miejsca pod bramą jednostki. Przecież pojawią się samotni, przystojni chłopcy, z dużą gotówką, a niektórzy nawet elegancko opaleni i to od urodzenia.
Pojawiły się nawet głosy, że to wstyd, że jeszcze nie mamy w mieście punktu sieci McDonald’s i Amerykanie nie będą mieli gdzie się stołować.
Ciechanów, w pewnych kręgach, zaczął żyć tematem, jak tu skutecznie oskubać sojuszników z dolarów, których niewątpliwie mają za dużo. Gorączka złota, jak w najgorszym westernie. Gorączka amerykańskiego złota.
Nikt nie zastanowił się jednak na ile mogą to być prawdziwe wieści, a na ile jest to gra wyborcza. Spróbujmy to zrobić zatem.
Koniec Zimnej Wojny, rozpad ZSRR, Układu Warszawskiego, inne zmiany w sytuacji bezpieczeństwa spowodowały, że Amerykanie mogli zacząć wycofywać swoich żołnierzy z Europy. W 1990r. na starym kontynencie stacjonowało 213 tys. żołnierzy wojsk lądowych, a dwa lata później zaledwie 122 tys., a dziś jest ich około 30 tys. W 2013 roku rozwiązano ostatnie dwie ciężkie brygady i po raz pierwszy od II Wojny Światowej na terenie Europy nie było amerykańskich czołgów. Politycznie nie była to dobra wiadomość i w styczniu 2014 roku na terenie Niemiec, w Grafenwoehr Amerykanie rozmieścili sprzęt dla batalionu ogólnowojskowego. Jest on wykorzystywany przez czasowo przebywające w Europie amerykańskie jednostki do wspólnych ćwiczeń z sojusznikami. Do dziś są to jedyne amerykańskie czołgi na europejskiej ziemi.
Podczas Zimnej Wojny, na terenie Niemiec, funkcjonowały podobne składy, tylko dużo większe. Hektary terenu, pokryte blaszanymi halami, a w nich wszystko, co żołnierzowi potrzeba na wojnę od czołgu po wykałaczki. Zmagazynowany tam sprzęt był wykorzystywany w ramach ćwiczeń REFORGER, co jest akronimem od angielskiego wyrażenia: Powrót Sił do Niemiec. Żołnierze przylatywali ze Stanów samolotami, odpalali czołgi, transportery i inny sprzęt, a w Europie błyskawicznie pojawiały się nowe, wyszkolone i w pełni wyposażone amerykańskie dywizje. Na przykład w rekordowym 1988 roku, w ten sposób przerzucono 125 tys. żołnierzy. Na co dzień, tym sprzętem, zajmowała się jedynie niewielka grupa specjalistów od konserwacji. Podobnie jest dzisiaj w Grafenwoehr. Redukcja liczby żołnierzy wojsk lądowych dalej jest kontynuowana. Z osiągniętego w okresie wojny w Afganistanie stanu 560tys. Amerykanie zeszli już do 490 tys., a w 2017 r. w służbie czynnej ma zostać zaledwie 450 tys. żołnierzy wojsk lądowych. Specjaliści od budżetu naciskają być wyciąć kolejne 30 tys. etatów. Skąd tu wziąć chętnych do Ciechanowa?
Wojska mało, sprzętu dużo, a jeszcze sojusznicy chcieliby mieć Amerykanów u siebie. Wydarzenia na Ukrainie wstrząsnęły podstawami europejskiego bezpieczeństwa, a wiele krajów dotychczas oszczędzających na swoim bezpieczeństwie, w tym Polska, podniosło larum. Coś z tym trzeba było zrobić. W czerwcu 2014 roku, w Warszawie prezydent Obama ogłosił powstanie programu ERI (European Reassurance Innitiative), którego jednym z filarów miał być: „rozwój takich inicjatyw, jak rozmieszczenie sprzętu i poprawa stanu obiektów służących przyjęciu wojsk”. W grudniu 2014 roku Kongres przyznał na ERI środki w wysokości prawie 1 miliarda dolarów. Planowane rozmieszczenie sprzętu jednak nie nastąpiło. Krytycy przypuszczają, że chodzi tu o niedrażnienie rosyjskiego niedźwiedzia, bo prace planistyczne zostały zakończone. W czerwcu, ale już 2015 roku sekretarz obrony Carter Ash ogłosił w Tallinie, że w ramach ERI, na terenie Europy, zostanie rozmieszczony sprzęt dla liczącej około 5000 żołnierzy brygady pancernej. Określił ponadto, że będzie on składowany na terenie państw bałtyckich (dla 150 żołnierzy w każdym), Polsce, Bułgarii, Rumunii, być może na Węgrzech (dla około 750 żołnierzy w każdym), oraz w Niemczech (cała reszta). W tym samym czasie służby prasowe Pentagonu poinformowały, że: „we współpracy z sojusznikami poszukuje się najlepszych miejsc do przechowywania sprzętu”, oraz że „dotychczas nie podjęto decyzji dokąd i kiedy zostanie on przemieszczony”. Amerykańscy specjaliści, prowadzili wtedy rekonesanse obiektów w sojuszniczych krajach, w tym w Polsce. A Pentagon szacował koszty poprawy infrastruktury kolejowej, usunięcia starych, postsowieckich obiektów i zastąpienia ich nowymi magazynami i obiektami do utrzymania sprzętu w czystości. Zakładano, że składy uzbrojenia nie będą chronione przez amerykański personel wojskowy, lecz przez personel miejscowy, lub firmy ochroniarskie.
W tym momencie, wzbogaceni wiedzą możemy wrócić na ciechanowskie podwórko. Wiemy już, że Amerykanie mogą, ale nie muszą, rozmieścić w Polsce swój sprzęt. Jeśliby to zrobili, to najprawdopodobniej byłby to batalion ogólnowojskowy (combined arms batalion), czyli około 200 pojazdów, w tym ze 30 czołgów i 30 BWP Bradley, pilnowanych przez ochroniarzy. Nie byłoby tu amerykańskich żołnierzy, chyba, że przyjechaliby na ćwiczenia. Normalnie sprzęt stałby w halach magazynowych, a specjaliści by go tylko naprawiali i pucowali i nawet oni nie siedzieliby na miejscu, lecz przyjeżdżaliby co kilka miesięcy. Czy ciechanowskie koszary by się do tego nadawały? Pewnie tak, ale niewątpliwie potrzebne byłyby ogromne inwestycje. Dotychczasowe obiekty garażowe i remontowe musiałyby być wyburzone. W ich miejsce by wybudowano nowe, pokryte blachą hale, z daleka przypominające znane nam wszystkich centra handlowe. Budynki koszarowe nie byłyby nikomu i do niczego potrzebne, a musiałyby być utrzymane, bo taki jest wymóg konserwatora zabytków. Amerykanie by za to nie zapłacili, bo te budynki nie są im do niczego potrzebne. Polskiemu wojsku też.
Pozostałby jeszcze problem transportu. Na wojnę sprzęt pojechałby na własnych kołach i gąsienicach, ale na ćwiczenia ciężki sprzęt pancerny zazwyczaj przewożony jest koleją. Tu pojawia się kolejny problem, bo ciechanowskie koszary nie dysponują bocznicą kolejową, a budowa nowej nie kalkulowałaby się nawet najbogatszej armii świata. Oni potrafią liczyć pieniądze. Pozostałaby budowa rampy załadunkowej na stacji, a ciężki sprzęt musiałby jakoś tam dojechać. Już wyobrażam sobie ten płacz, gdyby kolumna 70-tonowych pojazdów przejechała po pętli miejskiej, czy też dalej po wiadukcie na Gąseckiej. Bez trudu doprowadziłaby te obiekty do stanu sprzed budowy.
Czy w takim razie Amerykanie zdecydują się na budowę składu sprzętu w Ciechanowie? Nie sądzę. Tym bardziej, że ciechanowskie koszary nie są jedyną lokalizacją, jaką im zaproponowano. Potwierdził to już nawet minister Siemoniak. Kolejna mrzonka, a tak się fajnie zapowiadało i to przed wyborami. Co więksi żartownisie (a może tylko optymiści) nawet chcieli adaptować zakład pogrzebowy na Gostkowskiej na Biały Dom, bo przecież jest podobny, a Obama musiałby gdzieś mieszkać!
Możemy się śmiać, ale jest w tym wszystkim coś zastanawiającego. Co takiego jest w mieszkańcach Ciechanowa, że takie "niusy" w ogóle traktują poważnie? Nie tak znowu daleko, bo pod Przasnyszem, jest lotnisko. Od lat. A nikt mieszkańcom nawet nie próbuje wmawiać, że jest szansa na stacjonowanie tam eskadry F16. A wyborczych gorączek przecież już trochę było.
Artykuł został opublikowany w Tygodniku Ilustrowanym nr 29/2015 z dnia 11.08.2015r. [str. 2]
Komentarze
Dodaj komentarz